niedziela, 29 maja 2011

Placuszki z rambambarem





Uwielbiam rabarbar. Dla mnie jest równoznaczny z tym, że w końcu nadeszła wiosna. Jak tylko się pojawiał, mama robiła pyszne ciasto ucierane z rabarbarem. Pochłaniałam w tempie ekspresowym.  Lubię w rabarbarze to, że nie jest taki słodki. Jest lekko kwaskowy, przez co idealnie komponuje się ze słodkimi ciastami, nie przesładzając ich dodatkowo. Wracając z pracy, nie mając pomysłu na to, co zjeść na obiad, natknęłam się na rabarbar. Leżał i czekał. Zabrałam go ze sobą do domu i postanowiłam wykorzystać. Nie chciało mi się robić ciasta. Chciałam już, natychmiast, a pora była obiadowa. Po chwili namysłu postanowiłam zrobić nieco inną wersję placuszków pomarańczowych. Kto powiedział, że można je jeść tylko na śniadanie? ;)

Placuszki rabarbarowe (10 sztuk) 

Składniki:
2 jajka
150g maślanki (ewentualnie jogurtu)
100g mąki pszennej
1 płaska łyżeczka proszku do pieczenia
sok wyciśnięty z 1/2 pomarańczy
cukier puder do posypania/miód
1 laska rabarbaru

Przygotowanie:
Rabarbar najpierw kroję wzdłuż,  a następnie w poprzek - w ten sposób uzyskuję małe kawałki, pasujące idealnie do placuszków.
Oddzielam białka od żółtek, żółtka odstawiam, białka ubijam ze szczyptą soli, a następnie odstawiam. 
Żółtka miksuję z maślanką i sokiem pomarańczowym. Do tego dosypuję mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia i delikatnie mieszam. 
Do całości dodaję delikatnie białka, tak, żeby masa nie straciła puszystości.

Smażę na patelni, na maśle (bo najładniej pachnie). Na jeden placuszek daję około 2 łyżek stołowych masy, smażę 1-2 minuty z każdej strony, do osiągnięcia złocistego koloru. Na patelni teflonowej można spokojnie smażyć bez tłuszczu - nic się nie przypala i nie przywiera, a my mamy poczucie, że jest nieco bardziej dietetycznie ;)
Posypujemy cukrem pudrem i jemy!

Smacznego!


czwartek, 26 maja 2011

Red velvet cake




Zbliżała się nie byle jaka okazja wkraczania Katarzyny w kolejny etap dorosłości. Podjęłam się zatem upieczenia tortu na imprezę niespodziankę, zaplanowaną przez nas w największej tajemnicy przed samą zainteresowaną. I choć łamało mi się serce dzień przed imprezą myśląc jak musi jej być przykro zacisnęłam zęby i postawiłam na niespodziankę. Kolejnego dnia parada z tortem przez kilka krakowskich uliczek, przyciąganie wieeeelu spojrzeń - czerwony tort i jeszcze na nim jakieś obce krzaczki?! 
Odpaliłyśmy świeczki, czekałyśmy jak na szpilkach i... niespodzianka się udała! Warto było :)


Sam tort robi się wyjątkowo łatwo. Jedyne wyzwanie to zdobycie barwnika, na szczęście to się udało dzięki pomocy mamusi. Bez barwnika wychodzi pysznie, choć nie tak efektownie. Można robić muffinki (wypróbowałam, bo po torcie zostało sporo kremu i chciałam go jakoś spożytkować). Przepis znaleziony u Dorotus (klik). Serek użyty do kremu to jest zwykły serek do smarowania pieczywa, lekko słony, ale tak ma być. Po połączeniu z cukrem pudrem smakuje świetnie. Cały tort jest tłuściutki i słodziutki. No ale takie chyba powinny być torty? ;-)


Red velvet cake

Składniki:
2 i pół szklanki mąki pszennej
1 szklanka cukru
1 łyżka kakao
1 łyżeczka soli
2 duże jajka
1 szklanka oleju słonecznikowego
1 szklanka maślanki
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
1 łyżka octu winnego
1 łyżeczka sody oczyszczonej
60 ml czerwonego barwnika w płynie

krem:
4 opakowania serka kremowego Philadelphia (1 opakowanie - 125g)
200g miękkiego masła
1-1.5 szklanki cukru pudru
2 łyżeczki ekstraktu z wanilii

Wykonanie:
Po pierwsze - tortownica. Moja miała średnicę 22cm. Ponieważ nie mam dwóch - przygotowane ciasto podzieliłam na dwie części i piekłam na dwa razy. Tortownica przygotowana = wyłożona papierem i wysmarowana masłem.

W mniejszej misce mieszam mąkę, kakao i sól. Dodaję cukier i mieszam.

W nieco większej misce lekko roztrzepuję jaja widelcem, dodaję olej, maślankę, ekstrakt z wanilii i na koniec... barwnik. Mieszam widelcem (nie mikserem! nie można "przemiksować ciasta").

czerwone!
Składniki suche przesypuję do składników mokre i, znów widelcem, mieszam do osiągnięcia gładkiej masy. Mieszamy w jednym kierunku - jak majonez ;-).

Jeżeli mamy jedną tortownicę to w tym momencie rozdzielamy ciasto na dwie równe części. Do szklanki wlewamy pół łyżki octu i dosypujemy pół łyżeczki sody. Jak się spieni to wlewamy do ciasta, mieszamy szybciutko, przelewamy do tortownicy i hop do piekarnika. Potem ten sam schemat powtarzamy z drugą częścią ciasta.

Piekę w temperaturze 180stopni przez około 30 minut - do suchego patyczka. 

Masa kremowa - wykonanie:
Masło z cukrem pudrem ucieram mikserem na jasną, gładką i puszystą masę. Cukier puder dosypuję stopniowo - nie wszystko na raz. Dodaję wanilię, serek i miksuję do osiągnięcia gładkiej masy. Warto włożyć masę na jakieś 45 minut do lodówki, tak aby nieco stężała. Łatwiej się wtedy rozsmarowuje.

Masę rozsmarowuję na chłodnym cieście. Można nałożyć duuuużo masy bo blaty są grubiutkie, więc warstwa masy musi być jakoś wyczuwalna ;)
Można wysmarować masą cały tort - boki i górę. Ja z tego zrezygnowałam, bo po masie ciężko by się pisało pisaczkami cukrowymi.

A dla Katarzyny raz jeszcze: Wszystkiego najlepszego!! :)



p.s. dzień później zrobiłam muffinki według tego przepisu. Zdjęcia wrzucam, przepis ten sam, tyle, że bez barwnika :)



niedziela, 22 maja 2011

sobota, 14 maja 2011

Babeczki mocno czekoladowe



Pierwsza partia była z wiśniami... w przepisie był podany dżem, ale ponieważ to nie były byle jakie babeczki, lecz babeczki urodzinowe, postanowiłam zrobić masę wiśniową jak do tortu szwarcwaldzkiego - pomysł trafiony w dziesiątkę - smakowały przepysznie! Niestety, przedwczoraj wiśni zabrakło, a babeczki chciałam koniecznie zrobić na słodkie zakończenie kolejnego maturalnego tygodnia dla naszej maturzystki :) Sięgnęłam zatem po pomarańcze. Są wilgotne, ale gubią się gdzieś pośród czekolady, może dodanie aromatu pomarańczowego by pomogło. Nie wpływa to jednak na smak: babeczki są wilgotne, mocno czekoladowe (warto sięgnąć po dobrą czekoladę), a przy tym niezwykle proste do zrobienia. Przepis znalazłam u Dorotus (klik), oczywiście nie obyło się bez moich małych innowacji ;). 

Babeczki mocno czekoladowe - z wiśnią lub pomarańczą
przepis na 12 babeczek

Składniki:
125g masła
100g gorzkiej czekolady (min. 60% kakao)
80g cukru
szczypta soli
2 duże jajka (roztrzepane)
150g mąki
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej

masa wiśniowa:
150ml syropu z wiśni*
2 łyżki cukru
2 łyżki skrobii ziemniaczanej/kukurydzianej
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
50ml likieru wiśniowego
700g wiśni*

Polewa:
100g czekolady
100ml kremówki

Przygotowanie:

Masa wiśniowa: 
Wszystkie składniki mieszam w rondelku, podgrzewam i mieszam do zgęstenienia (konsystencja powinna przypominać kisiel). Na sam koniec dodaję wiśnie, delikatnie mieszam i odstawiam do wystygnięcia. 

Babeczki:

W rondelku rozpuszczam masło, pod koniec dodaję pokruszoną czekoladę. Podgrzewam mieszając, ściągam z palnika i mieszam do pełnego rozpuszczenia czekolady. Dodaję cukier, szczyptę soli, roztrzepane jajka i masę wiśniową. Mieszam do połączenia wszystkich składników. Następnie wsypuję mąkę z proszkiem do pieczenia i sodą. Znów mieszam :)

Muffinki wykładam papierowymi papilotkami i nakładam masę do wysokości papierka, albo nieco mniej. Piekę w temperaturze 180stopni przez 20-25 minut (z wiśniami piekłam 26, z pomarańczami 21minut ;) ). Wyciągam i zostawiam do ostudzenia.

I ostatni punkt programu: polewa:
w kąpieli wodnej rozpuszczam czekoladę i kremówkę i mieszam do gładkości. Gdy zgęstnieje ściągam z palnika i polewam nią babeczki.

Teraz pozostaje czekać aż polewa nieco stężeje i można jeść - choć znam takich amatorów, co wyjadali polewę prosto z rondelka ;)


* kupuję w lidlu wielki słoik z wiśniami pływającymi w soku. Jeden słoik spokojnie wystarcza na 12 babeczek.



Babeczki w wydaniu urodzinowym ;)


piątek, 13 maja 2011

Straight from England: Scones z szynką i pomidorami


Oficjalnie ogłaszam weekend. Dla mnie weekend rozpoczyna się wraz z zajęciami pilates w moim ulubionym klubie, gdzie zawsze czeka na mnie uśmiech, a potem sporo wysiłku. Ale po godzinie wygibasów czuję, że jestem wypoczęta i gotowa na nadchodzące dwa dni... wolnego? Nie, to nie są dni wolne. Lista zadań do wykonania nie kurczy się. Ale o poranku nie ściga mnie budzik. Wieczorem mogę posiedzieć dłużej bez obawy, że następnego dnia będę przysypiać. Czuję się jak wypuszczona z jakichś kratek i rygorów. Bo mogę robić nic i nikt nie może mi zarzucić, że robię nic. Przecież od tego jest weekend. I choć daleka jestem od planowania, że będę spała do 10 (bo i tak budzę się o 7), to sama świadomość, że nic nie muszę, jest dla mnie zupełnie wystarczająca :)

Dzisiaj w mojej kuchni coś na słono, znalezionego w książce kucharskiej prosto z Anglii, przywieziona przez kuzyna. Z Katarzyną szperałyśmy, oglądałyśmy, wypisywałyśmy, co nam się podoba. Aż nadszedł pewien abstynencki wieczór. I żeby chociaż mieć coś do bezalkoholowych soczków, postanowiłyśmy przygotować scones - banalnie łatwe w przygotowaniu. Jednomiskowe. Szybko się pieką. Pyszne.

Scones z szynką i pomidorami

Składniki:
225g mąki
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
łyżeczka musztardy
łyżeczka papryki
szczypta soli
25g masła
bazylia (najlepiej świeża)
50g suszonych pomidorów (dałyśmy więcej)
50g szynki (dałyśmy więcej)
90-120ml mleka

Przygotowanie:

Mąkę przesiewam do miski. Dodaję musztardę, paprykę i sól. Używając palców (trzeba przeżyć, że się pobrudzą ;) ) wgniatam margarynę dopóki konsystencja nie przypomina okruszków chleba. 

Dodaję bazylię, posiekane suszony pomidory i drobno pokrojoną szynkę. Wlewam taką ilość mleka, żeby wyszło miękkie ciasto. Ciasto nie może się ani rozpływać, ani być zbyt twarde.

Wykładam ciasto na lekko podsypany mąką blat, wałkuję na prostokąt o wymiarach 20x15cm. Następnie kroję na 12 kawałków, które wykładam na blachę wyłożoną papierem do pieczenia.
Smaruję scones mlekiem, posypuję papryką a następnie piekę 12-15minut w temperaturze 200stopni.
Chłodzę na kratce - jak się powiedzie, bo na ciepło też są smaczne.

Miłego weekendu :)

czwartek, 5 maja 2011

Bułeczki mleczne niczym Eyjafjallajokull



Dzisiaj bułeczki, które u mnie pojawiły się jeszcze przed Świętami, ale nadają się na każdą porę roku. Przyrządza się je bardzo łatwo, a smakują... pysznie. Moje zaczęły znikać jeszcze zanim ostygły i niektórzy poparzyli sobie na nich palce, ale jak najbardziej są tego warte. Miały wyglądać zupełnie inaczej niż te zamieszczone na zdjęciach. Miało nie być żadnych otworków, nic się miało nie wylać i kruszonka miała wyglądać nieco inaczej ;) ale... wyszło pysznie. Cztery trafiły do świeżo upieczonych somsiadów, którym chyba smakowały bo do tej pory nam mówią "cześć" ;)
Przepis wynaleziony w "Wielkiej księdze tradycji polskich.

Bułeczki mleczne - wulkaniczne

Składniki: (na 25 bułeczek, ja robiłam z połowy)
3 szklanki mąki tortowej
3 jajka
30g drożdży
1/2 szklanki cukru pudru
1/4 kostki masła
szklanka mleka
cukier waniliowy
szczypta soli
powidła (byle gęste)

Kruszonka:
1/2 szklanki mąki krupczatki
1/4 kostki masła
1/3 szklanki cukru pudru

Przygotowanie:

Z drożdży przygotowuję zaczyn, odstawiam w ciepłe miejsce. Białka ze szczyptą soli (oddzielone od żółtek) ubijam na sztywną pianę. 
Wyrośnięty zaczyn łączę cukrem pudrem, cukrem waniliowym, żółtkami i przesianą mąką i lekko wyrabiam. Gdy składniki się połączą dodaję letni tłuszcz i pianę z bianek. Teraz łączę wszystko delikatnie, żeby bułeczki nie straciły puszystości,  a następnie odstawiam do wyrośnięcia.

Kiedy ciasto podwoi objętość, wykładam je na stolnicę i formuję z niego wałek, które dzielę na równe części. Każdą z tych części należy lekko rozwałkować, na środek położyć łyżeczkę nadzienia, zlepić brzegi i położyć na blasze wyłożonej uprzednio papierem do pieczenia, zlepieniem do dołu. Odstawiam do wyrośnięcia.

Przygotowuję kruszonkę (mieszając wszystkie składniki), którą mocno schładzam. Posypuję nią bułeczki przed wsadzeniem do piekarnika.

Piekę 30 minut w teperaturze 160 stopni (lub nieco dłużej), tak aby były zrumienione i dobrze wyrośnięte.


wtorek, 3 maja 2011

Brzoskwinia... czekolada... muffiny!



Przepis sprzed baaardzo dawna :) Pewnej niedzieli zadzwonił mój telefon, że dwa małe Żuczki chcą nas odwiedzić. Przecież nie możemy nie mieć niczego słodkiego! Szybciutko zajrzałam do szafki pod oknem i znalazłam brzoskwinie w puszce. W szafce ze słodyczami odnalazłam gorzką czekoladę. Policzyłam ile mam czasu i ustaliłam, że czasu wystarczy tylko na muffiny, bo ciasto to już za dużo roboty. A poza tym muffiny mieszczą się w sam raz do małej rączki. Raz dwa i gdy małe Żuczki wpadły na inspekcję, muffinki już kończyły się piec. Przedpołudnie i popołudnie były więcej niż udane :))

Muffiny z brzoskwiniami i czekoladą

Składniki:
suche:
250g mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia
100 g cukru

mokre:
140ml śmietany (u mnie jogurt)
125ml oleju
2 jajka
łyżka miodu

kilka brzoskwiń z puszki, plus około 1/3 tabliczki gorzkiej czekolady.

Wykonanie:
Mieszam składniki sypkie w jednej misce, a w drugiej misce mokrej. Potem mieszam jedne z drugimi, a na koniec dodaję brzoskwinie i czekoladę.
Nakładam do foremek, posypuję każdą brązowym cukrem i piekę 20 minut w temperaturze 200 stopni.

Można jeść na ciepło i po wystygnięciu ;)